Niedziela 10/11/2013
Dziesiąty tydzień planu uważam za zakończony! 45 minut porannego truchtania zamknęło pewien etap :) Po biegu zdałem sobie sprawę, że zostały zaledwie dwa tygodnie. Dwa ostatnie tygodnie planu, który dał mi niesamowitą satysfakcję i radość z każdego pokonanego kilometra i z każdego zrzuconego kilograma. Oczywiście na szczegółowe podsumowanie przyjdzie jeszcze czas.
Na bieżnię postanowiłem się wybrać wcześnie i bez śniadanka. Dlaczego? Postanowiłem spróbować, bo wyczytałem, że tak jest najlepiej. Ciekawe tylko komu? Już po 2 kilometrze czułem że braknąć może "paliwa". Po czwartym kilometrze byłym już tego pewien. Całe szczęście udało mi się przebiec pełne 45 minut, a towarzyszyła mi przy tym muzyka Deep Purple. Planowałem pobiec spokojnie i bez szaleństwa. Ot, wolniutkie wybieganie. Cel osiągnięty - średnie tempo w jakim dziś truchtałem wyniosło 6:23 min/km. Wracając jednak do braku paliwa - koszmarne uczucie kiedy biegniesz, palisz kalorie a organizm nie ma skąd brać. Tak się czułem. Chyba wyleczyłem się z biegania na czczo. Beznadzieja! Jeśli o kaloriach mowa, to spaliłem ich 951. Mój dzisiejszy dystans to 7 km i 50 m.
Poranne bieganie ma to do siebie, że jest wspaniałą do obserwacji budzącego się leniwie dnia. Tu jakiś samochód przejedzie, tu ktoś psa na spacer wyprowadzi. Po prostu proza dnia świątecznego :)
Kiedyś wspominałem o drzewku przy bieżni, które ozdobione było ogromną ilością papieru do wiadomego użytku :) Ktoś ogarnął ten charakterystyczny wystrój i na drzewku zostały listki z celulozy :) Poniżej fota tego niespotykanego "pomnika przyrody" :)
Jutro zaczynam tydzień jedenasty. Przede mną 35 minut i trzy serie sprawności. Walka z nadbagażem trwa :)
Łącznie przebiegłem: 457 km :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz