Wtorek 5/11/2013
Z delikatnym poślizgiem rozpocząłem 10 tydzień przygody z moim planem treningowym. Ów poślizg spowodowany był infekcją górnych dróg oddechowych czyli po prostu przeziębieniem. Przyznać muszę, że dziwne to było, bo w piątek raczej nic nie zapowiadało nadciągającej kata(r)strofy. Wczoraj czułem się względnie i mógłbym zaryzykować bieganie, postanowiłem jednak dać się pokonać zdrowemu rozsądkowi i zostałem w domu. Dziś żadnej taryfy ulgowej nie było i ponownie stanąłem na bieżni.
Tak naprawdę nie wiedziałem jak będę się czuł i jak będzie przebiegał dzisiejszy bieg. Obawy minęły już po pierwszym kilometrze, który przebiegłem w czasie 6:02, czyli w miarę sprawnie. Biegłem sobie luźno i swobodnie, starając się też po trosze zadbać o technikę biegu. Drugi kilometr w identycznym czasie jak pierwszy. Wciąż dobre samopoczucie i swobodny bieg. Trzeci kilometr delikatnie słabiej - 6:17, ale czwarty i piąty odpowiednio 6:07 i 6:10. Patrząc na czasy przebiegniętych kilometrów nie mogę oprzeć się wrażeniu że zrobiłem mały postęp. Nie chodzi mi tu konkretnie o czasy lecz o fakt, że biegnie mi się lżej i swobodniej.
W czasie 35 minut... no i tu dochodzimy do małego drobiazgu który znów mi się przytrafił. Podobnie jak w piątek, także i dziś podczas sprawdzania czasu telefon się wyłączył. Nie ukrywam, że wkurzyłem się nieziemsko i pomyślałem mniej więcej to:
Kurde, no ileż można? Raz rozumiem, przypadek, niedopatrzenie a może jedno i drugie? Dziś wychodząc na bieganie sprawdziłem naładowanie telefonu, które nie wskazywało że może zdarzyć się to, co jednak się zdarzyło. Mundek zapisał mi czas 33:34, resztę dystansu pokonałem licząc sobie sekundy pod nosem. No dramat. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie do trzech razy sztuka i na jutrzejszym bieganiu telefon nie padnie. Wg. zapisów Mundka przebiegłem 5 km i 550 m i spaliłem 731 kcal. W domu jeszcze trzy serie sprawności i finito.
Jak już wspomniałem, jutro też bieganko i również 35 minut.
Łącznie przebiegłem 439 km i 940 m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz