Weekendowe bieganie

Oj ciężko się zabrać za pisanie, zwłaszcza w weekend. W ten miniony "blogowe" lenistwo wzięło górę i do komputera się nawet nie zbliżałem. Czas jednak nadrobić drobne zaległości i pisać po krótce piątkowe i niedzielne bieganie.
Na piątek plan zakładał 30 minut, więc około godz. 18 odziałem swoje "najacze" i ruszyłe na Przytorze by zrealizować to, co plan kazał. Ruszyłem 22 minuty po 18 i przyznam szczerze, mimo dość krótkiego czasu na bieg, było delikatnie mówiąc dość średnio. Przez cały bieg czułem się zmęczony, ociężały i jakoś tak źle. Czemu tak? Nie wiem. Może to pokłosie środowego biegu a konkretniej dwóch ostatnich, dość szybkich kilometrów? A może po prostu zwyczajne przemęczenie? Może trochę przesadzam i powinienem odpuścić? Na pewno nie chcę popełnić tego samego błędu jak w lipcu i skazać się na miesiąc przerwy, bo byłaby to tragedia. Moja tragedia, rzecz jasna. Ostatecznie przebiegam 5 km w niewiele ponad 31 minut. Samopoczucie średnie, jadę do domu na sprawnościówkę. Sen - tego mi trzeba!
Sobota, poza stadardowymi czynnościami domowymi mija na rozmyślaniu - co z niedzielą? Czy odpuścić i się zregenerować? Czy może jednak pobiec i się rozruszać? Argumenty za kontra argumenty przeciw - mentlik w głowie. Wieczorem postanawiam - biegnę. Pojadę rano na bieżnię i zaliczę 10 km. Decyduję jednak, że będzie to bieg wolny, bardzo wolny. W zasadzie każdy mój bieg powinien taki być, ale jak poczuję  przypływ siły to gnam (jak na moje możliwości rzecz jasna). I po co? Muszę nad tym popracować, ale przyznam że pokusa szybszego biegu jest duża. Niestety to świadczy też o tym, jak wciąż niewiele wiem o bieganiu. Tak, mam tego świadomość.
Niedzielny poranek, piękne słoneczko i delikatny mróz. Idealne warunki by pobiegać. Biegowy mundur, "najacze" i kierunek Przytorze. Rozgrzewka i start! Już na pierwszym okrążeniu pozbywam się komina - kurczę jest naprawdę ciepło. Biegnę spokojnie, momentami baaaaardzo spokojnie, ale o to chodzi. Pierwszy, drugi, trzeci kilometr - jest ciężkawo, ale w moim przypadku początkowe kilometry biegu zawsze są najtrudniejsze. Dalej idzie już fajnie, zaliczam kolejne kilometry i samopoczucie coraz lepsze. Slońce wspaniale grzeje a "Mundek" informuje że czas kończyć. 10 kilometrów zaliczone w godzinę  i siedem minut. Jeszcze tylko rozciąganie i koniec. Niedzielny bieg zaliczony, siódmy tydzień przygotowań zakończony!
Łącznie przebiegłem już ponad 775 km. Liczę że w tym tygodniu przebiegnę swój 800 km.

Na koniec jeszcze mini fotogaleria z niedzieli. 

Tak oto wyglądała bieżnia na Przytorzu niedzielnego, lutowego poranka:


Drugi wiraż, Hubalczyk i blue sky :)


Jasna, długa, prosta... :P


Przyczepność była, a jakże :)


I na koniec: oto ja po 10 km :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger