Dwa biegowe dni
Poniedziałek. Mija godzina 19:00, pora więc powoli sposobić się do biegania. Leniwie, jak to przy poniedziałku, przywdziewam swój uniform i śmigam na Przytorze. Do zrobienia mam 3 km i 6 serii przebieżek. Trening zdaje się być lekki łatwy i przyjemny. Warunki na bieżnie całkiem całkiem. Jedyny minus to lekka duchota, ale da się przeżyć. Rozpoczynam. Biegnę spokojnie, nie szaleję. Pierwszy kilometr - 6:05. Czuję, że jest dobrze. Drugi kilometr odrobinę szybciej - 5:56. Jakby to dziwnie nie zabrzmiało, zaczynam słuchać swojego organizmu. Ten zdaje się krzyczeć - Seba masz moc! Dajesz! Trzeci i ostatni kilometr - 5:39. Koniec! Kurde, dobry to był bieg! Pal licho czas, czułem się bardzo dobrze i tak też pobiegłem! Żadnego bólu, pełny komfort, po prostu miodzio. Po biegu podstawowym, do robienia pozostały jeszcze przebieżki. Wspominałem ostatnio, że zaczynają mi się one bardzo podobać i faktycznie coś w tym jest. Do zrobienia mam 6 biegów po 30 sek. z przerwami między nimi po 120 sek. Zagłębiać się w szczegóły nie będę, powiem tylko, że ostatni bieg przedłużyłem sobie do minuty. Takie małe szaleństwo.
Środa - tego dnia do przebiegnięcia 6 km. Kilka minut po godzinie 20 włączam Mundka i mknę. Biegnę dość żwawo, czuję że będzie to bardzo dobry bieg. Po pierwszym kilometrze (5:57) decyduję, że zrobię sobie test na 5 km. A co! 15 czerwca wystartuję w biegu "Kleszczów na 5" więc można zrobić sobie mały sprawdzian. Zaliczam kolejne kilometry nie zaprzątając sobie zbytnio głowy czasami poszczególnych kilometrów. Chcę po prostu biec na miarę moich możliwości, ale bez przesady. Kilkanaście okrążeń później, Mundek informuje mnie o zaliczeniu 5 kilometrów, czasu nie dosłyszałem, sprawdzę go sobie później. Muszę przebiec jeszcze jeden kilometr, wszak plan na środę zakładał 6 km. Ostatni tysiączek przebiegam wypoczynkowo czyli wolno i spokojnie. Czas 6:23. Z bieżni schodzę zadowolony. To był dobry trening! Tym bardziej, że zrobiłem na nim dwa rekordy, na 3 i 5 km, które od wczoraj wynoszą odpowiednio 15:54 i 27:24. Zwłaszcza ten drugi czas napawa dużym optymizmem przed kleszczowskim biegiem :) Najważniejsze jest jednak chyba to, że te dwa wyniki osiągnąłem biegnąc bez napinki, na miarę moich możliwości. A to, że są one coraz większe może tylko cieszyć.
Łącznie przebiegłem 1051 km :)
podziwiam za to kręcenie się w kółko na bieżni, ja zdecydowanie wolę teren :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie chodzi przede wszystkim o amortyzację, a ta na bieżni jest doskonała. Uwierz, do wszystkiego idzie przywyknąć, choć nie ukrywam że czasami lubię wyskoczyć "polatać" po mieście :)
UsuńPrzebieżki zaczynają przynosić efekt. Wykręcisz ładny czas w zawodach
OdpowiedzUsuńEfekt jak najbardziej zadowalający. Kurcze, fajnie jest na własnej skórze przekonać o czymś, o czym się słyszało bądź czytało. Pewnie następnym krokiem będą podbiegi :)
Usuń