To był naprawdę szalony tydzień
Mając świadomość dość szalonego tygodnia, zmodyfikowałem dni w których mam biegać - zamiast w środę i piątek, pobiegłem we wtorek i czwartek. Zresztą nie było innej opcji, bowiem ani myślałem odpuścić.
Poniedziałek czyli 3 km normalnego biegu plus 6 przebieżek oddzielonych 120 sekundowym marszem. Spokojnie, sympatycznie realizuję założenia planu. Na koniec przebieżek trochę mnie ułańska fantazja poniosła i 30 sekund przedłużyłem sobie do 2 minut :) Raz nie zawsze! Łącznie zaliczam 5 km z małym hakiem i niestety pora kończyć, ale jutro też jest dzień :)
We wtorek czeka na mnie 6 km. Rozpoczynam dość późno, bowiem o 21:30. Temperatura znacznie niższa, co nie znaczy to, że gorsza. Przeciwnie, warunki rewelacyjne! Na bieżni sporo biegaczy. Nawet jestem trochę zaskoczony ich ilością o tej porze. Fajnie, zawsze to raźniej :) Zakładany dystans pokonuję w 37 m i 31 sek i można wracać do domu.
Środa to dzień wolny (od biegania rzecz jasna). Popołudnie spędzam w służbowej podróży do i z podwarszawskich Ząbek. Późny powrót i wczesna pobudka sprawia, że czwartek rozpoczyna się dość niemrawo :) Obawiałem się trochę o to czy dam radę pobiec... Pobiegłem :) Podobnie jak we wtorek, bieg rozpoczynam o 21:30. Zrozumiałem wtedy co mają na myśli ludzie mówiąc że doba jest dla nich zbyt krótka :) We wtorek i czwartek miałem podobnie :P Dość wolnym tempem przebiegam planowe 3 km ale na tym nie koniec, bowiem czeka na mnie jeszcze drugi punkt programu - przebieżki. Podobnie jak w poniedziałek, zestaw 6 x 30sek./120 sek. marszu. Zaczynam lubić te przebieżki, świetnie urozmaicają normalne biegi :)
Po dość intensywnym (zawodowo rzecz jasna) piątku i wolnej sobocie nadeszła niedziela. A niedziela to cudowne, poranne bieganie. Zastanawiałem się tylko, czy jechać na bieżnię, czy może spróbować polatać po mieście. Ostatecznie decyduję się na opcję nr 2 i chwilę po godzinie 8 ruszam na miejski szlak. Do przebiegnięcia mam 7 km. Postanawiam pobiec ulicami: Włókniarzy, Wyszyńskiego, Jana Pawła (czyli "obwodnicą" Ludwikowa), znów Wyszyńskiego, Wojska Polskiego, Parkiem Olszewskich, Mielczarskiego i Pabianicką. Wszystko ładnie i pięknie, ale 7 kilometrów osiągam kilkadziesiąt metrów za miejskim targowiskiem :) Trochę wcześniej niż zakładałem, ale co tam. Do domu jeszcze kawałek, polecę sobie jeden nadprogramowy kilometr. Biegnę sobie po parku Olszewskich, wokół mnie przyroda budzi się do życia, no bajka! Tuż przy ulicy Mielczarskiego Mundek oznajmia że kilometr zaliczony a to z kolei oznacza że niedzielny bieg jest zakończony! Kilkadziesiąt metrów dzielące mnie od domu pokonuję marszem, radosny jak skowronek że bieg zaliczyłem i to ponad plan! Kilkanaście godzin później, po całym dniu w pracy mogę potwierdzić - to był szalony tydzień :)
W minionym tygodniu przebiegłem 24 km 200 m. Mój łączny przebieg to ponad 1040 km :)
Polecam relaks, chociaż od czasu do czasu, patrz - http://www.active-fitness.pl/
OdpowiedzUsuńSposobów jest mnóstwo i wcale nie musi to wymagać wykładania wielkiej kasy. Kwestia rozsądnego podejścia.