Raz nie zawsze
Piątkowy wieczór, w perspektywie weekend (kolejny intensywny) więc jaki może być najlepszy sposób na początek końca tygodnia? Bieganie, to jedyna prawidłowa odpowiedź. Odziewam swój uniform i mknę radosny na Przytorze. Do przebiegnięcia jak zwykle w piątek 3 km podstawy i przebieżki. Muszę w tym miejscu się pochwalić, ale znów wykręciłem życiówkę na 3 km. Po środowym 15:54, mój aktualny rekord wynosi 15:43. Co ważne, naprawdę biegłem swobodnie i na miarę moich możliwości. Zaliczyłem przy okazji nowy rekord w teście Coopera - 2 km 360 m. Jak na takiego miśka, całkiem nieźle :) Podczas poniedziałkowych przebieżek trochę się zapomniałem i zamiast zgodnie z planem skrócić przerwy między biegami do 100 sek., maszerowałem 120 sek. Taki tam drobny szczegół. W piątek już tego błędu nie popełniłem i każdy 30 sekundowy bieg był zwieńczony 100 sek. marszem. Oczywiście na koniec dołożyłem sobie trochę, by złamać 2 km :) Eeeh te stare przyzwyczajenia. Zaliczam łącznie 5 km i śmigam do domu. Przede mną sobotni, służbowy wyjazd na południe kraju.
Nastała niedziela. Czuję się z tym strasznie ale muszę się przyznać, że tego właśnie dnia opuściłem bieganie. Nie jest to absolutnie powód do dumy. Wręcz przeciwnie. Przyznam szczerze, strasznie się czuję mając świadomość niezrealizowanego biegu. Złożyło się na to wiele czynników, z których bodaj najważniejszym był bardzo późny powrót z wyjazdu. Postanowiłem odpuścić. Lepiej jest chyba dobrze odpocząć niż na zmuszać się na siłę. Obiecałem sobie jednak, że ten niedzielny trening odbędę choćby nie wiem co w pierwszym możliwym i wolnym terminie. Niedzielne 8 km przebiegnięte zostanie dziś wieczorem. Wtedy chyba zejdzie ze mnie poczucie winy :)
Poniedziałkowe bieganie odbyło się już zgodnie z planem, który zakładał tym razem 4 km podstawy i przebieżki (miało być 6, było 7 :)). Podczas biegu delikatnie padał deszcz, który absolutnie w bieganiu nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Bieganie w deszczu naprawdę może być fajne. Zaliczam łącznie 6 km i w towarzystwie konkretnie już lejącego deszczu opuszczam bieżnię z fantastycznym samopoczuciem :)
Łącznie przebiegłem ponad 1062 km.
Seba, wyluzuj trochę. opuszczony trening to nie jest powód, żeby się strasznie czuć. Gdzieś ostatnio przeczytałem, że najgorszy plan treningowy to taki, który zrealizowaliśmy w 100%. Amby Burfoot opracował zasadę zgodnie z którą wykonanie 80% planu daje 99% skuteczności. Czy to prawda czy też nie - ciężko powiedzieć. Tak czy inaczej elastyczność w treningach jest wskazana.
OdpowiedzUsuńWidzisz, najgorsze jest to, że opuszczając trening mam poczucie "niespełnienia". Wiem że może powinienem trochę swobodniej do kwestii planu podejść, ale z drugiej strony po to jest owy plan, by się jego założeń trzymać :)
Usuń