Lubię wracać tam...
Są takie biegi, których nie możemy się wprost doczekać. Debiut na zaplanowanym dystansie tudzież najważniejszy bieg w sezonie, poprzedzony miesiącami żmudnych przygotowań sprawia, że z ogromną ekscytacją i niecierpliwością odliczamy czas do godziny „0”. Ale są też biegi, w których najzwyczajniej w świecie po prostu lubimy startować. Klimat, miejsce czy atmosfera wpływają na fakt, że chcemy wciąż tam wracać. Dla mnie jednym z takich biegów jest Gminna ZaDyszka w Kurnosie Drugim pod Bełchatowem. Miałem ogromną przyjemność startować w pierwszych trzech edycjach gminnego biegu. Z czwartej wykluczyły mnie, jak pewnie wiecie powody zdrowotne. Piątej edycji już nie odpuściłem i 6 maja znów stanąłem na starcie biegu w Kurnosie.
Jadąc na ZaDyszkę byłem pewien, że tegoroczny bieg będzie dla mnie inny aniżeli te, w których dotychczas startowałem. Przede wszystkim czułem się naprawdę dobrze przygotowany fizycznie, mimo że w nogach odczuwalny był jeszcze Bieg Nocny. Mentalnie nie miałem żadnej spinki, pełny luzik bez zbędnej presji. Chciałem pobiec swobodnie, bez pogoni za wynikiem. Pobiec po prostu swoje – taki był plan.
Tradycją jest, iż przed biegiem głównym swój bieg rozgrywają najmłodsi. Sprawą oczywistą było więc, że w Biegu Krasnali wystartuje też moja córa. Dla Kingi był to także czwarty start w Kurnosie. Już nie za rączkę z tatusiem, tylko sama dzielnie pobiegła do mety, gdzie czekał medal i słodkie upominki. Kapitalne to uczucie widzieć swoje szczęśliwe dziecko biorące udział w sportowych zmaganiach. Może wkrótce razem przebiegniemy „Zadyszkowy” bieg na 3,4 km?
Jadąc na ZaDyszkę byłem pewien, że tegoroczny bieg będzie dla mnie inny aniżeli te, w których dotychczas startowałem. Przede wszystkim czułem się naprawdę dobrze przygotowany fizycznie, mimo że w nogach odczuwalny był jeszcze Bieg Nocny. Mentalnie nie miałem żadnej spinki, pełny luzik bez zbędnej presji. Chciałem pobiec swobodnie, bez pogoni za wynikiem. Pobiec po prostu swoje – taki był plan.
Tradycją jest, iż przed biegiem głównym swój bieg rozgrywają najmłodsi. Sprawą oczywistą było więc, że w Biegu Krasnali wystartuje też moja córa. Dla Kingi był to także czwarty start w Kurnosie. Już nie za rączkę z tatusiem, tylko sama dzielnie pobiegła do mety, gdzie czekał medal i słodkie upominki. Kapitalne to uczucie widzieć swoje szczęśliwe dziecko biorące udział w sportowych zmaganiach. Może wkrótce razem przebiegniemy „Zadyszkowy” bieg na 3,4 km?
Po maluchach czas na starszych. Rozgrzewka i można się ustawiać. Na początek ruszał bieg na 10 km, potem 3,4 km i na końcu nordic walking. Tu powstało spore zamieszanie, bowiem nie wszyscy ustawili się w strefach właściwych dla swojego biegu. Po starcie nie miało to jednak dla mnie już znaczenia. Przede mną ponad 10 km biegu więc trzeba się skupić na tym co tu i teraz. Biegniemy! Rozpocząłem dość żwawo. Pierwszą trzy kilometry zaliczam w tempie ok. 5:03 min/km. Jak na mnie to dość szybko. Świadomość, że jeszcze kilka kilometrów przede mną nakazuje mi nieco zwolnić. Druga trójka ok. 5:12 min/km. Wolniej, ale nie na tyle by tempo jakoś znacząco siadło. Było to i tak szybciej od czasu który sobie swobodnie założyłem przed biegiem (5:25 min/km). Biegnie się zaskakująco dobrze. Odcinkami przeszkadza trochę wiatr, ale nie na tyle by spowodować znaczące spowolnienie. Na początku trzeciej pętli podbiegam do bufetu po wodę. Niestety biegacz przede mną postanowił uraczyć się dwoma kubeczkami na raz, przez co trochę mnie zblokował i niestety wytrącił z rytmu. Łyk wody, reszta ląduje na karku i szukam właściwego rytmu. Na szczęście trwa to chwilkę i mogę lecieć ostatnie kółeczko. Między 8 a 9 kilometrem łapię jeszcze łyka wody (nie wiem czy wspomniałem, ale oprócz wiatru było nad wyraz słonecznie). Na 10 kilometrze spoglądam na zegarek. Pomiar wskazywał coś w okolicach 51:48. Wynikało więc, że pobiegłem ponad minutę szybciej niż podczas Biegu Nocnego. Byłem jednak na ZaDyszce i do mety pozostało jeszcze kilkaset metrów. Te w znacznej części pokonuje już znacznie wolniej ale za to wspólnie z Kingą, która dołączyła do mnie na finiszu. To taka nasza małą tradycja, że w Kurnosie kończymy bieg wspólnie. O tym jak wspaniałe to uczucie, nie muszę chyba nikomu pisać. Wbiegamy z uniesionymi rękoma, szczęśliwi i uśmiechnięci. Jeszcze tylko medal, woda i można odsapnąć.
V Gminna ZaDyszka przechodzi do historii. Po pierwszych biegach pisałem, że fajnie by było, aby bieg z Kurnosa wpisał się na stałe do kalendarza imprez biegowych Bełchatowa i okolic. Piąta już ZaDyszka pokazuje, że tak się stało, co mnie ogromnie cieszy. Jeśli czas i przede wszystkim zdrówko pozwoli, melduję się na ZaDyszce nr VI. Do zobaczenia! Aha, bieg ukończyłem z czasem 53:48 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz