3/5 Białystok Półmaraton - Na krawędzi...

Trzeci przystanek na mojej drodze do Korony Polskich Półmaratonów przypadł na stolicę województwa podlaskiego - Białystok. Dlaczego właśnie tam? Ano dlatego że po pierwsze, jestem absolutnie zauroczony Podlasiem, jego otwartością i klimatem. Po drugie, o białostockim biegu słyszałem i czytałem bardzo wiele pozytywnych rzeczy. Więc decyzja mogła być tylko jedna - wraz z ekipą jedziemy na Podlasie! Aby jednak wykorzystać czas i miejsce do maksimum postanowiliśmy, że oprócz przyjazdu dzień przed biegiem, zostaniemy w północno- wschodniej Polsce jeszcze dwa dni po biegu. Na naszą bazę obraliśmy Tykocin - przepiękne miasteczko oddalone zaledwie kilkanaście minut samochodem od stolicy Podlasia.

Sobotniego poranka rozpoczynamy naszą podróż, która upływa nad wyraz płynnie i spokojnie. Po kilku godzinach jazdy docieramy do biura zawodów,  gdzie odbieram swój pakiet. Kręcimy się nieco po Expo i ruszamy pod białostocki ratusz, zorientować się nieco w sytuacji, obczaić miejsce parkingowe, poznać miejsce i nieco się posilić. Przy ratuszu znajdowała się meta półmaratonu, ale w sobotę były tam również biegi dla dzieci. Mnóstwo ludzi, mega pozytywny klimat - widać że Białystok w ten weekend żyje bieganiem. Posileni pyszną strawą z klubowego Bistro Jagiellonii, śmigamy do Tykocina - trzeba się w końcu trochę zregenerować.

W niedzielę skoro świt pobudka, energetyczne śniadanko i jazda, ku kolejnej przygodzie. Od razu rzuciło się w oczy, że z pewnością nie był to bieg takich rozmiarów jak Warszawa czy Poznań, ale w mojej ocenie to był jego duży atut. Po kilkuminutowej rozgrzewce staję w swojej strefie i cierpliwie czekam na start. Kilka minut po 10:00 ruszam po trzecią część mojej Korony. W głowie przeróżne myśli, ale najważniejsza jest taka, aby nie przesadzić jak w Poznaniu - tj. nie za szybko na początku. Tak więc spokojnie sobie rozpocząłem bieg, gdy między drugim a trzecim kilometrze lewe kolano dało znać, że pora kończyć. Ból był na tyle silny, że poważnie myślałem o zejściu z trasy. Kurcze, tyle kilometrów przejechanych, przygotowania, super atmosferą i co? Miałbym tak po prostu się poddać? No nic, spróbuję przetruchtać kilka minut i zobaczymy co się wydarzy. Na szczęście ból ustąpił, ale w głowie już przez cały bieg był zaciągnięty komunikat, by po prostu dobiec do mety i być uważnym. Tak też było i spokojnym tempem sobie truchtam w kierunku mety. Trasa bardzo fajna, ciekawa i urozmaicona. Moim subiektywnym zdaniem dużo fajniejsza od dwóch poprzednich półmaratonów. W ogóle muszę powiedzieć, że organizacyjnie białostocki bieg to dla mnie tegoroczna topka. Nie żeby poprzednie były słabe, tutaj po prostu było jakoś tak przytulniej. Ale może to kwestia skali?

W końcu wbiegam na główny plac i po chwili mijam linię mety. Jestem bardzo szczęśliwy, że pomimo kłopotów, udaje się ukończyć kolejny Półmaraton. Tradycyjne medal na szyję, odszukuje moje dziewczyny i śmigamy do Tykocina, świętować kolejny start i upajać się podlaskim klimatem na zaległej majówce ;) 




PS. W maju wpadł mi jeszcze tradycyjnie Rossman Run - Bieg Ulicą Piotrkowską. Jak to zwykle w Łodzi - atmosfera TOP, klimat, ludzie, organizacja - absolutnie bez zarzutu. No i kolano też jakby za bardzo nie dokuczało, więc można było chłonąć całym sobą piękno tej imprezy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger