5/5 Półmaraton Gdański - Zdobyłem Koronę Półmaratonów Polskich!

Dokonało się! Półmaraton Gdański wieńczy moje tegoroczne starty na dystansie 21,0975 km. Dlaczego akurat gdański bieg był tym, którym kończyłem cały cykl? Odpowiedź na to pytanie oczywiście znajdziecie w tym tekście. 

Do Gdańska ruszamy stałą ekipą w piątkowe popołudnie. Pierwotne plany były nieco inne, bowiem mieliśmy jechać w sobotę i wracać w poniedziałek, jednakże ostatecznie stanęło na tym, że ruszamy w piątek a wracamy w niedzielę bezpośrednio po biegu. Jak to zwykle u nas, podróż mija spokojnie, bez żadnych niepożądanych przygód czy zdarzeń. W okolicach godziny 19:00 docieramy na gdańską Letnicę, gdzie mieści się nasza baza. Wieczór poświęcamy tylko i wyłącznie na  odpoczynek.

W sobotę, około południa śmigamy na Polsat News Arenę, gdzie mieści się biuro zawodów.  Jako, że gdański stadion wraz z przyległą infrastrukturą jest obiektem dość dużym, trochę  brakowało znaków kierujących biegaczy do miejsca docelowego. Niby mały szczegół, ale myślę że byłby bardzo pomocny, zwłaszcza dla osób,  które w Gdańsku startowały po raz pierwszy. Samo biuro zawodów zlokalizowane zostało w dużej sali przy trybunie honorowej. Na plus oznaczenie z numerami startowymi. Wiadomo było, gdzie stanąć aby odebrać swój pakiet. Wolontariusze uwijali się jak w ukropie, ale przy takiej ilości startujących siłą rzeczy tworzyły się kolejki. To sprawiało, że we wspomnianej sali robiło się dość tłoczno. Po ogarnięciu wszystkich formalności opuszczamy stadion i resztę dnia poświęcamy na eksplorowanie stolicy Pomorza.

Niedzielny poranek przywitał nas pięknym słońcem, ale też dość chłodną temperaturą. Jako że niestety nie mogliśmy liczyć na późniejsze wymeldowanie, zbieramy się do wyjścia ok. godziny 8:30 i udajemy się w okolice stadionu. Ogarniamy bardzo fajny parking i śmigamy do miasteczka biegowego. Na miejscu mnóstwo ludzi, biegaczy, kibiców… czuć, że niebawem rozpocznie się tu duża impreza sportowa. Przezornie, na kilkadziesiąt minut przed startem ustawiłem się w kolejce do Toi-toja. Wiadomo, z fizjologia nie ma żartów. Żartem natomiast była ilość toalet. Na tyle osób postawiono razem kilkanaście kabin, do których kolejki zamiast topnieć, z minuty na minutę niebotycznie rosły. Cóż stało na przeszkodzie, żeby postawić tych przybytków trochę więcej? Nigdy tego nie zrozumiem. 

Po rozgrzewce, kilka minut przed startem, ustawiam się w swojej strefie i wspólnie z innymi biegaczami czekam na start. Ten zlokalizowany był na murawie Stadionu miejscowej Lechii, więc rozpoczęcie biegu było trochę rozłożone w czasie. W końcu ruszam. Przed biegiem planowałem podobnie jak w Gnieźnie ustawić się w okolicach zajączków na 2:15. Niestety,  na ten czas ich nie było, trzeba było sobie poradzić samemu. Przezornie ustawiłem wcześniej Pace Pro w moim urządzeniu pomiarowym na 2:13 i tak też biegłem. Ogólnie samopoczucie podczas biegu było całkiem spoko, nogi fajnie niosły, mentalnie był ogień więc można było się delektować się urokami Gdańska. No właśnie, dlaczego w ogóle Gdańsk? Pomysł na Półmaraton Gdański jako ostatni w koronie pojawił się na początku cyklu. Chciałem zdobyć tę upragnioną Koronę w mieście, w którym przyszedłem na świat i w którym zaczęła się historia mojego życia. To było niesamowicie wzruszające kiedy masz świadomość, że biegniesz po ścieżkach, w których jako niemowlak w wózeczku byłeś wożony przez swoich rodziców. W ogóle trasa bardzo przypadła mi do gustu. Było trochę podbiegów, ale przeważnie było płasko i przyjemnie. Najważniejsze że nogi niosły. Spoglądając na zegarek widziałem, że jest szansa na fajny czas, ale podobnie jak w Gnieźnie, nie zamierzałem rwać i świrować. Swoje tempo i aby do mety. W okolicach 16 kilometra zaczęło padać i dość mocno wiać, ale w tym przypadku zupełnie mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Kilka chwil później oczom ukazuje się bryła Stadionu i nogi dostają jakiegoś dodatkowego doładowania. Jeszcze tylko podbieg, potem z górki i wbiegam na teren Stadionu. Moja ekipa czeka tuż przy bramie, Kinga podaje mi specjalnie na ten dzień przygotowaną koronę, którą od razu zakładam na głowę i tak z uśmiechem na twarzy lecę do mety. Wbiegam w tunel pod trybunami, jeszcze kilkanaście metrów, ostatnia prosta i KONIEC! Zaliczam Półmaraton Gdański i zdobywam Koronę Półmaratonów Polskich. Dobiegłem do celu, spełniłem kolejne marzenie! Odbieram medal, ściągam chip i śmigam do moich dziewczyn. Oczywiście musi być sesja foto w Koronie i ze wszystkimi medalami. Jeszcze tylko prysznic i czas wracać do domu.

Podsumowując, Półmaraton Gdański kończę szczęśliwy i spełniony. Co do samej imprezy towarzyszą mi jednak mieszane uczucia, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie organizacyjne. Nie jestem typem malkontenta, któremu wszystko nie pasuje. Warto jednak na przyszłość zwrócić uwagę na pewne drobiazgi, które mają wpływ na odbiór całego przedsięwzięcia. 

Na post podsumowujący cały cykl pewnie przyjdzie jeszcze czas. Póki co raduję się mocno, że mogłem spełnić kolejne z moich sportowych marzeń. Jaki będzie kolejny cel? Pożyjemy, zobaczymy :)  

for. Maratomania

fot. Maratomania


fot. Maratomania


fot. Maratomania

fot. Maratomania

fot. Maratomania


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger